Usunąć bariery mentalne
Partycypacja społeczna jest kolejnym etapem rozwoju demokracji. Pierwsza faza to postępowanie zgodnie z przyjętymi zapisami prawnymi i procedurami. Następnie, ważne stają się rezultaty działań władz demokratycznych. Dopiero kolejnym krokiem jest demokracja partycypacyjna, czyli taka, gdzie prowadzi się konsultacje społeczne, gdzie mieszkańcy i organizacje pozarządowe uczestniczą w tworzeniu polityki swojej gminy lub powiatu. Za wszystkie fazy odpowiedzialni są politycy, określając normy i kierunki działań. To od nich zależy, czy obywatele będą chcieli uczestniczyć w życiu publicznym.
Jak postrzegana jest partycypacja społeczna z poziomu krajowej polityki? - pytam Panią Poseł na Sejm Elżbietę Zakrzewską.
Elżbieta Zakrzewska: Jeśli partycypacja społeczna oznacza udział obywateli w zarządzaniu sprawami społeczności, której są członkami; jeśli jest ona podstawą społeczeństwa obywatelskiego, którego członkowie dobrowolnie biorą udział w publicznej działalności, to nie ma ugrupowania politycznego mającego realny wpływ na Polską politykę w jej wszystkich zakresach, które przynajmniej w deklaracjach nie akcentowałoby konieczności społecznej partycypacji w działaniach naczelnych organów stanowiących naszego państwa. Mówi się, że w procesie podejmowania decyzji jest to bardzo ważna (choć wydaje się raczej „modne”) i powinno na to być miejsce oraz czas, też dużo się o tym pisze. Politycy deklarują swoją dobrą wolę, podkreślają jej znaczenie, ale bardziej w społecznościach lokalnych.
A praktyka? Partycypacja społeczna wywołuje więcej obaw, wręcz lęków, niż konkretnych, podejmowanych w dobrej wierze, działań. Spotkać się też można z opiniami, że społeczne uczestnictwo i konsultowanie planowanych rozwiązań utrudnia i spowalnia podejmowanie decyzji, często partycypację społeczną „przezywa” się uprawianiem polityki.
Nie może więc dziwić, że mimo istnienia prawnych rozwiązań gwarantujących taką partycypacje, w praktyce, np. sejmowej, nie bardzo dostrzegam większe zaangażowanie w jej kultywowanie. Daje tu o sobie znać albo brak doświadczeń, albo negatywne doświadczenia mocno tkwią w pamięci; brak zaufania do wiedzy i mądrości szerszych grup społecznych, a nawet ich przedstawicielstw (organizacji i stowarzyszeń); przekonanie, że tylko eksperci mogą przygotować dobre analizy, plany, rozwiązania, a tak zwany szary obywatel, może je tylko zepsuć, a nawet przekonanie, że spotkania z dużymi grupami osób są zmarnowanym i nieefektywnym czasem. No i jeszcze ten ciągły pospiech legislacyjny, który w zasadzie wyklucza społeczną partycypacje w stanowieniu prawa.
Jestem posłem z niebyt dużym stażem (nieco ponad rok), stad może ten zbytni krytycyzm, ale tak to widzę i uważam, że zmiany w myśleniu i w praktyce są konieczne, choć nie mam pewności na ile są one oczekiwane przez obie strony tego procesu.
Zbigniew Posacki: Czy partycypacja społeczna jest możliwa w warunkach Polski? Jak Pani Poseł ocenia poziom partycypacji społecznej w Polsce?
E.Z.: Oczywiście, że jest możliwa. Mamy w tym względzie niezłe rozwiązania prawne, nawet ustalone procedury. Dotyczy to tak „centrali”, jak i prawa lokalnego. Mamy niezłą samoorganizację społeczną – wiele aktywnych stowarzyszeń i innych podmiotów społecznych. Nie znaczy to, że nie należy prawa i procedur doskonalić; że nie należy zmienić mentalności decydentów, uczyć i zachęcać. Nie tłumaczyć się pospiechem w podejmowaniu społecznie ważkich decyzji, ale też nie stawiać w tym względzie wygórowanych celów – Szwajcarii nie dogonimy. Możemy osiągnąć poziom partycypacji na naszą Polską miarę, na miarę naszej społecznej mentalności, która często zasadza się na myśleniu typu: wybrałem ich, to niech rządzą.
Z.P.: Czy według Pani Poseł Polacy angażują się w podejmowanie decyzji, gdy sprawy dotyczą ich kraju czy miasta? Chcą tego i oczekują od polityków takich możliwości?
E.Z.: Różne mogą być odpowiedzi na tak sformułowane pytanie.
Tak, jednostki angażują się i to z dużą pasją w sprawy dotyczące kraju i swojej miejscowości, i to bez względu na to czy mają w tym interes, czy bezpośrednio ich dotyczą.
Tak organizacje przedstawicielskie, zawodowe i stowarzyszenia angażują się w sprawy kraju i swojej miejscowości, ale głównie wtedy, gdy sprawa je bezpośrednio dotyka – pogarsza istniejący stan, zaczyna uwierać.
Tak, zmobilizowane ideologicznie „masy”, są w stanie, wiele poświęcić dla przeforsowania swoich rozwiązań (vide aborcja, eutanazja itp.).
Tak, są grupy i jednostki, którym sprawy społeczne nie są obojętne. One oczekują zachęty i tworzenia im takich możliwości.
Ale są też grupy i jednostki, którym to wszystko „zwisa”, bez względu na przyczynę i wielkość tych grup, których i końmi do partycypacji społecznej nie „zaciągniesz”. Zjawisko to daje o sobie znać w większym zakresie, jeśli dotyczy kraju a w mniejszym, jeśli dotyczy miejscowości, w której przyszło nam żyć i społecznie funkcjonować.
Z.P.: Jak obywatel może współdecydować o sprawach i kwestiach podejmowanych przez sejm i rząd?
E.Z. Głównie poprzez swoich przedstawicieli w Parlamencie. Stały kontakt z nimi, przedstawianie im swoich propozycji i postulatów, nacisk by znalazło to odzwierciedlenie w ich oświadczeniach, zapytaniach i interpelacjach poselskich kierowanych do premiera i poszczególnych ministrów.
Poprzez zmiany w ustawie o stanowieniu prawa, w której można wprowadzić konieczność, a nie tylko możliwość udziału społeczeństwa – jego organizacji, w stanowieniu prawa. Dotyczy to też rozporządzeń (zarządzeń) wydawanych przez poszczególnych ministrów na podstawie upoważnień ustawowych.
Jednak by powyższe było realne obywatele winni zwiększyć swoje zainteresowanie sprawami, które procedowane są w Sejmie i Senacie.
W tym celu na swoim blogu regularnie omawiam społecznie nośne projekty ustaw oraz wszystkie inne punkty porządku obrad Sejmu społecznie znaczące, przybliżając proponowane rozwiązania i oczekując na określone komentarze. Nie ukrywam, że takowe się pojawiają, ale bardzo sporadyczne i częściej są to inwektywy. Więcej dowiaduję się podczas poselskich dyżurów i z przychodzących do mnie pism oraz maili.
Obywatele mogą też wnosić projekty ustaw, uchwał (tzw. projekty obywatelskie), a w ostateczności pikietować Sejm, posiedzenie rady (sejmiku) domagając się oczekiwanych rozwiązań.
Z.P.: Polacy są zmęczeni polityką w wydaniu krajowym. Coraz mniej osób deklaruje udział w kolejnych wyborach. Nie widzi Pani poważnego zagrożenie do budowy społeczeństwa obywatelskiego przez te waśnie polityczne z różnych stron? Czy idzie to w dobrym kierunku zmian polskiej demokracji?
E.Z.: Tak, Polska demokracja jest w fazie „docierania”. Polskie ugrupowania polityczne, których zasadniczym celem jest zdobycie władzy i jej utrzymanie, a nie służenie społeczeństwu, mają to do siebie, że zniechęcają do społecznej partycypacji – udziału w wyborach (frekwencja wyborcza niebezpiecznie się obniża), angażowaniu się w działalność polityczną i społeczną. Jest to naturalne w sytuacji odczuwania braku wpływu na to co się wokół nas dzieje – swego rodzaju niemocy.
Jednak ja pozwalam sobie na nadzieję, że jest to sytuacja przejściowa; że nasza demokracja partycypacyjna wreszcie się dotrze. Ale zwracam uwagę na fakt, że problemy z pracą, troska o utrzymanie rodziny, o najbliższych, ograniczają społeczne zaangażowanie obywateli. A nie jest to dziś w Polsce tylko margines.
Z.P.: Jakie rozwiązania Pani proponuje dla zwiększenia udziału społeczeństwa obywatelskiego w współdecydowanie o sprawach istotnych dla gminy, regionu, kraju i Europy?
E.Z.: Myślę, że rozwiązania takie istnieją, są prawnie i proceduralnie unormowane. Ustawa o samorządzie, o stowarzyszeniach i wolontariacie, kodeks administracyjny, statuty gmin, etc., etc. Trzeba tylko na drodze budowy społeczeństwa obywatelskiego usunąć istniejące mentalne bariery po obu stronach tego procesu.
Myślę tu o pełnej szybkiej, rzetelnej informacji, nieoddziaływującej wyłącznie na emocje o otaczającej nas społecznej rzeczywistości. Nie tej z mediów pełnych newsów, których jedynym celem jest utrzymanie widza, słuchacza, nakierowanych wyłącznie na oglądalność, bez realizacji misji społecznej, lub ją pozorującej dla wyciągnięcia kasy.
O rzeczywiście publicznych mediach; tworzeniu warunków dla partnerstwa publiczno-prawnego - podmiotowe i równoprawne traktowanie partnerów; unikanie sytuacji, w której aktywność samorządu lokalnego sprowadza się do działań polegających na zabieganiu o przychylność społeczności lokalnej w czasie wyborów, w zamian za przyznanie jej (obietnicę przyznania) dóbr pozostających w jego gestii; o kreatywności i aktywności partnerów tego procesu; tworzenie wspólnej dalekosiężnej wizji, wieloletnich planów dotyczących kierunków i form rozwoju społeczności lokalnej oraz cierpliwym, bez pośpiechu, wypracowywaniu konsensusu dla tej wizji i sposobów jej osiągnięcia.
Tworzenie dla mieszkańców odpowiednich zachęt i warunków do interesowania się sprawami „tego świata”. Włączanie ich do procesu podejmowania decyzji na wszystkich szczeblach władzy samorządowej i państwowej. To zaś wymaga odrębnego przygotowania i szczegółowej koncepcji prowadzenia partycypacji społecznej.
Dobrym przykładem jest tu Lidia Geringer de Oedenberg – dolnośląska europarlamentarzystka, która od lat prowadzi konkursy wiedzy o Unii, a zwycięzcom organizuje wycieczki do Europejskiego Parlamentu – obserwowanie jego prac. To samo trzeba przenieść na szczebel Sejmu, Senatu, sejmiku i rad samorządowych wszystkich szczebli.
Dobrą podstawą jest też ustawa o planowaniu przestrzennym. Ale nie do końca jej zapisy dotyczące partycypacji społecznej są przestrzegane (czasem ze względów korupcyjnych). Władze często „zapominają” o uwzględnieniu głosu mieszkańców oraz użytkowników danego obszaru, a to błąd. W końcu to nie dla kogo innego, ale właśnie dla ludzi urządzamy daną przestrzeń.
Przecież szerokie i efektywne uczestnictwo obywateli w procesie planowania przestrzennego jest sprawą niezmiernie istotną, bowiem konsultacje społeczne mogą ułatwiać podejmowanie trafnych decyzji, zapobiegać lokalnym konfliktom czy protestom. Bez tego proces planowania i zagospodarowania przestrzeni jest nieważny.
Z.P.: Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów w działaniach.