Leader po duńsku, czyli wszyscy jesteśmy wolontariuszami
Wizyta studyjna, w której mogłam uczestniczyć, zorganizowana została przez nasz równie ukochany urząd marszałkowski w ramach dolnośląskiego sekretariatu Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich. Wśród uczestników (od kadr LGD poprzez członków rad aż po członków organizacji, które w Leaderze działają) były zarówno osoby, dla których takie wizyty wydają się być już chlebem powszednim, jak i takie, dla których wyjazd był niemalże podróżą życia.
Obserwacja tych drugich to, jak dla mnie, wartość dodana takich wyjazdów (dla ciekawych zdradzę, że ja sytuuje się/siebie pomiędzy J). Z organizacyjnych uwag, to tylko podkreślę, że nie wiedziałam, że można tak długo jechać do Świnoujścia z Wrocławia i w ogóle, że można tak długo jeździć J, a tak do przejdźmy do meritum, czyli do rozwoju obszarów wiejskich i społeczności lokalnych po duńsku.
Glumsø, czyli młodzieży dziękujemy.
Pierwszy punkt programu to wizyta w 2-tysięcznym miasteczku, położonym ok. 1 godziny jazdy od stolicy i historia, których chyba dużo również w Polsce. A mianowicie, co zrobić z nieużywanym budynkiem w centrum miejscowości, gdy jednocześnie brak jest miejsca do spotkań czy tzw. życia kulturalnego lub towarzyskiego, w zależności od nastroju.
Mieszkańcy Glumsø znaleźli odpowiedź – założyć kafejkę, tym bardziej, że historia budynku do tego zobowiązuje – do 2003 r. była to bowiem karczma. Później opuszczona ulegała niszczeniu, by w 2005r., dzięki zaangażowaniu grupy mieszkańców, stać się przez kolejne 2 lata (!) placem budowy. Co ciekawe, budynek choć należący do gminy, remontowany był właśnie przez mieszkańców społecznie, w ich wolnym czasie.
Zagospodarowanie i aranżacja wnętrza to również efekt „poproszenia” miejscowego architekta. Ten wolontariacki charakter przedsięwzięcia był wielokrotnie podkreślany przez inicjatorkę i szefową stowarzyszenia, które powstało w wyniku tej inicjatywy i dziś prowadzi rzeczoną kafejkę o wdzięcznej nazwie Cafe Rejseladen. Warto podkreślić, że członkami jak i odbiorcami działalności stowarzyszenia (i jednocześnie) kafejki są osoby wieku 40+. Gdy zapytaliśmy, a co z młodzieżą, to grzecznie nam odpowiedziano, że nie są w ich kręgu zainteresowania. Poza tym młodzież to alkohol, alkohol to problemy, a na co komu problemy?
Tak więc w Cafe Rejseladen społecznie pracują (tak kawiarnia prowadzona jest społecznie, dopiero od niedawna mają 1 pracownika na ½ etatu), bawią się, spotykają, rozwijają swoje zainteresowania 40-50-60-latkowie. Jak i kiedy to robią? W ciągu tygodnia kawiarnia czynna jest popołudniami/wieczorem, w weekendy przez cały dzień. Wszystkie osoby, które pracują w kuchni przeszły odpowiednie szkolenia i mają wyrobione odpowiedniki naszych książeczek zdrowia. Ba, duński sanepid to instytucja, która przyznaje Smileys za spełnianie „higienicznych” wytycznych. Taka buźka to niemalże jak gwiazdka Michelin. I Rejseladen je ma! Tu: http://www.findsmiley.dk/KontrolRapport.aspx?id=90844874&akt=1&AktLbNr=90740918&Region=09 możecie zobaczyć, jak wygląda taki buźkowy raport kontrolny J Czy wyobrażacie sobie, że nasz sanepid przyznaje buźki? Hmm, może kiedyś…
Ręczę swoją osobą
W Cafe Rejseladen spotkaliśmy się też z przedstawicielem jednego z duńskich LGD. Zgadnijcie, jaką grupę wiekową reprezentował? Tak, na moje oko – 55-60 lat. I mniej więcej w tym wieku była większość osób, z którymi się spotkaliśmy. Osób, które udzielają się społecznie. Czy oznacza to, że w krajach rozwiniętych wolontariat czy też społeczne zaangażowanie jest domeną dojrzałych i ustabilizowanych życiowo ludzi? Taki wniosek się nasuwa, jednak nie wyciągajmy zbyt pochopnych wniosków po kilkudniowej wizycie, niezależnie od tego, z iloma siwiejącymi czy łysiejącymi głowami mieliśmy do czynienia J
Ale do LGD, które ma 13 osobowy zarząd (nasza rada), składający się z osób „merytorycznych”, po 2 przedstawicieli z gmin (co ciekawe określanych mianem „politycy”!), 1 polityka z regionu oraz koordynatora. W małej Danii LGD współpracują bezpośrednio z ministerstwem, które podpisuje umowy z beneficjentami.
Na rok budżet 1,8 mln koron, a od powstania w 2007r. 36 dofinansowanych projektów o wartości od 30 tys. do 1 mln, np. firma „sieciująca” artystów, sklep ekologiczno-rolniczy czy produkcja ostryg. Co ważne, to LGD rozlicza i potwierdza wykonanie zadania poprzez audyt! Ba, rekomendacja projektu to niemalże osobiste poręczenie członków zarządu – gwarantują go swoją twarzą i nazwiskiem – chyba jeszcze rzadkie u nas poczucie odpowiedzialności za decyzje, ale też i mocy „obywatelskiego” poręczenia. Oczywiście, choć trudno w to uwierzyć, koordynator - taki nasz „Plezies” J - pracuje społecznie. Podobnie zarząd. Przy czym należy pewnie podkreślić, że nie muszą „odwalać” całej roboty związanej z aktywizacją społeczną, a na pewno nie w naszym znaczeniu.
Koordynator to właściwie prezes, biuro i animator w 1 osobie. To on spotyka się z potencjalnymi beneficjentami/projektodawcami i pracuje z nimi nad wnioskiem, on rekomenduje też niejako projekty do dofinansowania (przedstawia radzie), on później „czuwa” nad nimi i bierze za nie wspomnianą odpowiedzialność. Warto tu podkreślić, że projekt wybrany przez LGD, to projekt dofinansowany – decyzja jest wiążąca. Nawet jeśli ministerstwo ma jakieś wątpliwości, są one wyjaśniane i mimo formalności i biurokracji, na której zwiększenie się żalił (ach, by zobaczył naszą), to jeśli masz „tak” od LGD, masz też kasę.
O czym warto jeszcze wspomnieć? O tym, że jednak zauważają młodzież – dla niej właśnie LGD chce wdrożyć „młodzieżowego Leadera” – czyli „udostępnić” pulę środków na projekty określane, zatwierdzane i realizowane przez samą młodzież. Ciekawe? Pewnie młodzieżowa rada w Prochowicach powie: „a jak!” J
Wyspa piwem płynąca
Ciekawym niewątpliwie miejscem była też wyspa Fur – 800 mieszkańców + przyrodnicza „nuda” w stosunku do naszych Łęgów. Jednak ciekawy projekt promocji wyspy w oparciu o markę piwa o tej samej nazwie. Tym bardziej ciekawe, że browar jest mały (acz nowoczesny), bez historii, bo powstał w 2004r. w budynku z historią, a projekt piwnego brandingu wyspy przyniósł już ponoć efekt w zahamowaniu odpływu ludności. No i turystów, liczonych w tysiącach. Jak powiedział nasz przewodnik po browarze, 30 września 2004r., czyli w dniu otwarcie browaru, Fur trafiła na mapę Danii i ma chyba zamiar długo na niej pozostać.
Fur stawia w ogóle na innowacje – razem z przedsiębiorstwem energetycznym, samorządem, czyli „komuną” oraz społecznością reprezentowaną przez związek parafialny (uwaga na 800 mieszkańców 10 mniej czy bardziej formalnych organizacji i zrzeszeń!), realizowany jest pilotażowy projekt połączenia usług energetycznych z dostawą Internetu. I znów wysuwa się społeczna (współ)odpowiedzialność – o przystąpieniu do przedsięwzięcia zdecydowali sami mieszkańcy (nie wiem, czy w drodze demokracji czy konsensusu, niemniej jednak decyzja zapadła) – fakt ważny, bo w końcu „skazują się” wszyscy na jednego dostawcę, w końcu wszyscy będą musieli płacić, w końcu wszystkim zależy jednak na rozwoju wyspy, a więc swojego domu.
Co też wymowne, podejmują się takiego technologicznego, nowoczesnego wyzwania, gdy jednocześnie sen z powiek spędza myśl, że jedyny lekarz na wyspie przechodzi na emeryturę i skąd wziąć nowego?! A przy okazji – z krótkiej obserwacji spojrzeń, ale także wypowiedzi przewodniczącego związku parafialnego, informuję wszystkie Panie - Polki ładne, zgrabne, inteligentne, że na wyspie Fur są VELKOMMEN. Panowie może mniej…. ;-)
A obok tego wszystkiego „Arena Fur” – czyli zagospodarowanie gruntu gminy na potrzeby mieszkańców i turystów: minigolf z 18 dołkami, wielofunkcyjne boisko, mini-skate park. Przykład zrobienia czegoś na własną miarę i potrzeby, a nie na wyrost i wiwat, jak to często u nas.
W czasie oglądania tej „rekreacyjnej dumy” wyspy zauważyłam kilka pobłażliwych uśmieszków (też? No przecież u nas… my to byśmy… itd.). Może i byśmy (więcej, mocniej, bardziej), ale pytanie, czy „potrzebniej”? Dla mnie przykład projektu, który odpowiada na potrzeby mieszkańców – tyle, ile trzeba – funkcjonalnie i z pomysłem. No i ten model dbania o Arenę! Jednoosobowo w postaci przewodniczącego związku parafialnego – oczywiście społecznie! Przy czym można się tu zastanowić, czemu TYLKO jedna osoba? Ale może to niepotrzebne szukanie dziury w całym – w końcu jest robota – jest wyznaczona odpowiedzialna za nią osoba, więc wszystko ok. No i ten system opłat za korzystanie z Areny – bo się płaci! A jak? A przyjeżdżasz, widzisz cennik, korzystasz, spisujesz adres i po powrocie do domu wysyłasz opłatę w kopercie albo na konto! Można? Można. Muszę tu podkreślić, że abonament roczny to propozycja bardzo korzystna – suma wręcz symboliczna. Taka opcja jest chyba zresztą popularna w Danii – inny przykład: ogród zoologiczny (a może botaniczny?) w Kopenhadze – bilet jednorazowy nie taki tani – ok. 100 koron, natomiast opłata całoroczna – 400 z kawałkiem! Stosunek zaskakujący. Warto się chyba zastanowić, jaka w tym idea?
O Danii (a właściwie o wizycie) mogłabym jeszcze opowiadać, ale chyba już się za bardzo rozpisałam. Na koniec zauważę tylko, że na pewno to, czego musimy/możemy się uczyć to planowanie, konkretne i realne. To widzenie celu czy obrazu, który chce się osiągnąć. I pewna prostolinijność i trzeźwość spojrzenia, które pozwala zobaczyć w tak „odjechanych” (dla nas) pomysłach jak „las dla psów” całkiem realną możliwość życia na wsi i ze wsi.
Justyna Tracichleb