Zobacz całą galerię


Leader po duńsku, czyli wszyscy jesteśmy wolontariuszami

20 grudnia 2011 - Zbigniew Posacki

Wizyta studyjna, w której mogłam uczestniczyć, zorganizowana została przez nasz równie ukochany urząd marszałkowski w ramach dolnośląskiego sekretariatu Krajowej Sieci Obszarów Wiejskich. Wśród uczestników (od kadr LGD poprzez członków rad aż po członków organizacji, które w Leaderze działają) były zarówno osoby, dla których takie wizyty wydają się być już chlebem powszednim, jak i takie, dla których wyjazd był niemalże podróżą życia.

Obserwacja tych drugich to, jak dla mnie, wartość dodana takich wyjazdów (dla ciekawych zdradzę, że ja sytuuje się/siebie pomiędzy J). Z organizacyjnych uwag, to tylko podkreślę, że nie wiedziałam, że można tak długo jechać do Świnoujścia z Wrocławia i w ogóle, że można tak długo jeździć J, a tak do przejdźmy do meritum, czyli do rozwoju obszarów wiejskich i społeczności lokalnych po duńsku.

Glumsø, czyli młodzieży dziękujemy.

Pierwszy punkt programu to wizyta w 2-tysięcznym miasteczku, położonym ok. 1 godziny jazdy od stolicy i historia, których chyba dużo również w Polsce. A mianowicie, co zrobić z nieużywanym budynkiem w centrum miejscowości, gdy jednocześnie brak jest miejsca do spotkań czy tzw. życia kulturalnego lub towarzyskiego, w zależności od nastroju.

Mieszkańcy Glumsø znaleźli odpowiedź – założyć kafejkę, tym bardziej, że historia budynku do tego zobowiązuje – do 2003 r. była to bowiem karczma. Później opuszczona ulegała niszczeniu, by w 2005r., dzięki zaangażowaniu grupy mieszkańców, stać się przez kolejne 2 lata (!) placem budowy. Co ciekawe, budynek choć należący do gminy, remontowany był właśnie przez mieszkańców społecznie, w ich wolnym czasie.

Zagospodarowanie i aranżacja wnętrza to również efekt „poproszenia” miejscowego architekta. Ten wolontariacki charakter przedsięwzięcia był wielokrotnie podkreślany przez inicjatorkę i szefową stowarzyszenia, które powstało w wyniku tej inicjatywy i dziś prowadzi rzeczoną kafejkę o wdzięcznej nazwie Cafe Rejseladen. Warto podkreślić, że członkami jak i odbiorcami działalności stowarzyszenia (i jednocześnie) kafejki są osoby wieku 40+. Gdy zapytaliśmy, a co z młodzieżą, to grzecznie nam odpowiedziano, że nie są w ich kręgu zainteresowania. Poza tym młodzież to alkohol, alkohol to problemy, a na co komu problemy? 

dania1

Tak więc w Cafe Rejseladen społecznie pracują (tak kawiarnia prowadzona jest społecznie, dopiero od niedawna mają 1 pracownika na ½ etatu), bawią się, spotykają, rozwijają swoje zainteresowania 40-50-60-latkowie. Jak i kiedy to robią? W ciągu tygodnia kawiarnia czynna jest popołudniami/wieczorem, w weekendy przez cały dzień. Wszystkie osoby, które pracują w kuchni przeszły odpowiednie szkolenia i mają wyrobione odpowiedniki naszych książeczek zdrowia. Ba, duński sanepid to instytucja, która przyznaje Smileys za spełnianie „higienicznych” wytycznych. Taka buźka to niemalże jak gwiazdka Michelin. I Rejseladen je ma! Tu: http://www.findsmiley.dk/KontrolRapport.aspx?id=90844874&akt=1&AktLbNr=90740918&Region=09 możecie zobaczyć, jak wygląda taki buźkowy raport kontrolny J Czy wyobrażacie sobie, że nasz sanepid przyznaje buźki? Hmm, może kiedyś…

Ręczę swoją osobą

W Cafe Rejseladen spotkaliśmy się też z przedstawicielem jednego z duńskich LGD. Zgadnijcie, jaką grupę wiekową reprezentował? Tak, na moje oko – 55-60 lat. I mniej więcej w tym wieku była większość osób, z którymi się spotkaliśmy. Osób, które udzielają się społecznie. Czy oznacza to, że w krajach rozwiniętych wolontariat czy też społeczne zaangażowanie jest domeną dojrzałych i ustabilizowanych życiowo ludzi? Taki wniosek się nasuwa, jednak nie wyciągajmy zbyt pochopnych wniosków po kilkudniowej wizycie, niezależnie od tego, z iloma siwiejącymi czy łysiejącymi głowami mieliśmy do czynienia J

Ale do LGD, które ma 13 osobowy zarząd (nasza rada), składający się z osób „merytorycznych”, po 2 przedstawicieli z gmin (co ciekawe określanych mianem „politycy”!), 1 polityka z regionu oraz koordynatora. W małej Danii LGD współpracują bezpośrednio z ministerstwem, które podpisuje umowy z beneficjentami.

Na rok budżet 1,8 mln koron, a od powstania w 2007r. 36 dofinansowanych projektów o wartości od 30 tys. do 1 mln, np. firma „sieciująca” artystów, sklep ekologiczno-rolniczy czy produkcja ostryg. Co ważne, to LGD rozlicza i potwierdza wykonanie zadania poprzez audyt! Ba, rekomendacja projektu to niemalże osobiste poręczenie członków zarządu – gwarantują go swoją twarzą i nazwiskiem – chyba jeszcze rzadkie u nas poczucie odpowiedzialności za decyzje, ale też i mocy „obywatelskiego” poręczenia. Oczywiście, choć trudno w to uwierzyć, koordynator - taki nasz „Plezies” J - pracuje społecznie. Podobnie zarząd. Przy czym należy pewnie podkreślić, że nie muszą „odwalać” całej roboty związanej z aktywizacją społeczną, a na pewno nie w naszym znaczeniu.

Koordynator to właściwie prezes, biuro i animator w 1 osobie. To on spotyka się z potencjalnymi beneficjentami/projektodawcami i pracuje z nimi nad wnioskiem, on rekomenduje też niejako projekty do dofinansowania (przedstawia radzie), on później „czuwa” nad nimi i bierze za nie wspomnianą odpowiedzialność. Warto tu podkreślić, że projekt wybrany przez LGD, to projekt dofinansowany – decyzja jest wiążąca. Nawet jeśli ministerstwo ma jakieś wątpliwości, są one wyjaśniane i mimo formalności i biurokracji, na której zwiększenie się żalił (ach, by zobaczył naszą), to jeśli masz „tak” od LGD, masz też kasę.

O czym warto jeszcze wspomnieć? O tym, że jednak zauważają młodzież – dla niej właśnie LGD chce wdrożyć „młodzieżowego Leadera” – czyli „udostępnić” pulę środków na projekty określane, zatwierdzane i realizowane przez samą młodzież. Ciekawe? Pewnie młodzieżowa rada w Prochowicach powie: „a jak!” J

Wyspa piwem płynąca

Ciekawym niewątpliwie miejscem była też wyspa Fur – 800 mieszkańców + przyrodnicza „nuda” w stosunku do naszych Łęgów. Jednak ciekawy projekt promocji wyspy w oparciu o markę piwa o tej samej nazwie. Tym bardziej ciekawe, że browar jest mały (acz nowoczesny), bez historii, bo powstał w 2004r. w budynku z historią, a projekt piwnego brandingu wyspy przyniósł już ponoć efekt w zahamowaniu odpływu ludności. No i turystów, liczonych w tysiącach. Jak powiedział nasz przewodnik po browarze, 30 września 2004r., czyli w dniu otwarcie browaru, Fur trafiła na mapę Danii i ma chyba zamiar długo na niej pozostać.

dania4

Fur stawia w ogóle na innowacje – razem z przedsiębiorstwem energetycznym, samorządem, czyli „komuną” oraz społecznością reprezentowaną przez związek parafialny (uwaga na 800 mieszkańców 10 mniej czy bardziej formalnych organizacji i zrzeszeń!), realizowany jest pilotażowy projekt połączenia usług energetycznych z dostawą Internetu. I znów wysuwa się społeczna (współ)odpowiedzialność – o przystąpieniu do przedsięwzięcia zdecydowali sami mieszkańcy (nie wiem, czy w drodze demokracji czy konsensusu, niemniej jednak decyzja zapadła) – fakt ważny, bo w końcu „skazują się” wszyscy na jednego dostawcę, w końcu wszyscy będą musieli płacić, w końcu wszystkim zależy jednak na rozwoju wyspy, a więc swojego domu.

Co też wymowne, podejmują się takiego technologicznego, nowoczesnego wyzwania, gdy jednocześnie sen z powiek spędza myśl, że jedyny lekarz na wyspie przechodzi na emeryturę i skąd wziąć nowego?! A przy okazji – z krótkiej obserwacji spojrzeń, ale także wypowiedzi przewodniczącego związku parafialnego, informuję wszystkie Panie - Polki ładne, zgrabne, inteligentne, że na wyspie Fur są VELKOMMEN. Panowie może mniej…. ;-)

A obok tego wszystkiego „Arena Fur” – czyli zagospodarowanie gruntu gminy na potrzeby mieszkańców i turystów: minigolf z 18 dołkami, wielofunkcyjne boisko, mini-skate park. Przykład zrobienia czegoś na własną miarę i potrzeby, a nie na wyrost i wiwat, jak to często u nas.

dania

W czasie oglądania tej „rekreacyjnej dumy” wyspy zauważyłam kilka pobłażliwych uśmieszków (też? No przecież u nas… my to byśmy… itd.). Może i byśmy (więcej, mocniej, bardziej), ale pytanie, czy „potrzebniej”? Dla mnie przykład projektu, który odpowiada na potrzeby mieszkańców – tyle, ile trzeba – funkcjonalnie i z pomysłem. No i ten model dbania o Arenę! Jednoosobowo w postaci przewodniczącego związku parafialnego – oczywiście społecznie! Przy czym można się tu zastanowić, czemu TYLKO jedna osoba? Ale może to niepotrzebne szukanie dziury w całym – w końcu jest robota – jest wyznaczona odpowiedzialna za nią osoba, więc wszystko ok. No i ten system opłat za korzystanie z Areny – bo się płaci! A jak? A przyjeżdżasz, widzisz cennik, korzystasz, spisujesz adres i po powrocie do domu wysyłasz opłatę w kopercie albo na konto! Można? Można. Muszę tu podkreślić, że abonament roczny to propozycja bardzo korzystna – suma wręcz symboliczna. Taka opcja jest chyba zresztą popularna w Danii – inny przykład: ogród zoologiczny (a może botaniczny?) w Kopenhadze – bilet jednorazowy nie taki tani – ok. 100 koron, natomiast opłata całoroczna – 400 z kawałkiem! Stosunek zaskakujący. Warto się chyba zastanowić, jaka w tym idea?

O Danii (a właściwie o wizycie) mogłabym jeszcze opowiadać, ale chyba już się za bardzo rozpisałam. Na koniec zauważę tylko, że na pewno to, czego musimy/możemy się uczyć to planowanie, konkretne i realne. To widzenie celu czy obrazu, który chce się osiągnąć. I pewna prostolinijność i trzeźwość spojrzenia, które pozwala zobaczyć w tak „odjechanych” (dla nas) pomysłach jak „las dla psów” całkiem realną możliwość życia na wsi i ze wsi.

dania3

Justyna Tracichleb

PnWtŚrCzPtSo
 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 31


fb g__
t logo_1



logotypKSOW



min_rol_logo

arimr_logo2


mads_baner2

logo_roben


dzialajlokalniepoziom2

ekomuzea_baner_logo




Projekt i realizacja: Studio Avatar - strony www Legnica